środa, 15 września 2010

Farma

Pewnego dnia, będąc w pracy, mój pan Profesor zaproponował, ze zabierze mnie na swoją farmę, 60 km za miastem, gdzie prowadzi plantację kauczukowca i eukaliptusa. W drodze na farmę czułam się jakbym co kilkadziesiąt sekund teleportowała się w zupełnie różne szerokości geograficzne. Tuż za miastem rozpościerała się sawanna na której spalona słońcem trawa była schronieniem dla ptactwa ( tych gatunków oczywiście nie potrafię nawet przytoczy, bo zupełnie różnią się od europejskich). Tuż za nią pasma plantacji mandżongi, eukaliptusa i trzciny cukrowej, a kilkaset metrów dalej mogłam poczuć się jak na pustyni w Meksyku.
Plantacja kauczukowca.

Jak się później okazało, mój pracodawca posiadał dwie farmy. Pierwszą z plantacją kauczukowca i drugą z plantacją eukaliptusa.



 Nowo narodzony cielak. Ma dopiero kilka godzin.


Na pierwszej farmie Profesora mogłam pojeździć konno. Koń okazał się niepokorny i w pewnym momencie zaczął uciekać, a ja za nic nie mogłam go zatrzymać. Potrzebna była interwencja mojego pracodawcy, wiec nie obyło się bez kropli adrenaliny.


 Zachód słońca na farmie kauczukowca.

Druga farma okazała się o wiele piękniejsza, mimo, że dotarliśmy tam już po zachodzie słońca. Znajdował się na niej wielki kanion z którego można było  z bliska oglądać Krzyż Północy.
Plantacja eukaliptusa.

Życie na takich farmach nie może być łatwe. Z dala od cywilizacji, bez sąsiadów. Podejrzewam, że większość z tych ludzi jada to, co sami sobie wyprodukują z chowu zwierząt. Mimo wszystko wielu ludzi decyduję się na taki los dla swoich rodzin. Państwo daje im ziemie i dom, w zamian za jej uprawę, gdyż według reformy brazylijskiej, jeżeli ziemia jest niczyja i leży odłogiem, to można ją sobie przywłaszczyć i na niej egzystować.
Oczywiście pod koniec naszej wycieczki dostałam wyprawkę w postaci Świerzych bananów, mango, goiaby zrywanych prosto z drzewa i mandżogi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz