wtorek, 19 października 2010

Florianopolis


12 godzin spędzonych w autobusach, 5 godzin na dworcowej poczekalni, ale widok oceanu  w scenerii złocistego piasku, gór i lasów bezcenne.
O 7 rano byłam już w Florianopolis. 4 godziny później przyjechały moje współlokatorki, które właśnie wróciły z Foz do Iguacu. Na dworcu poszłyśmy do biura turystycznego, wzięłyśmy kilka map i kontaktów do hosteli. Po 2 godzinach znalazłyśmy mały przytulny hotelik tuż przy plaży. Pierwszego dnia pogoda niestety nie była zadowalająca, wiec tylko spacerowałyśmy po plaży a wieczorem wybrałyśmy się do centrum na carpirinhe i pastels. Znalazłyśmy przytulną knajpkę, gdzie mogłyśmy na żywo posłuchać brazylijskiej muzyki. Pracował tam kelner trochę mówiący po polsku, aż trudno uwierzyć :O 



Następnego dnia pogoda była słoneczna, dlatego z rana poszłyśmy na plaże Praia Bara da Lagoa poleniuchować się trochę na słońcu (spiekłam się na raczka). Trzy godziny później byłyśmy na plaży Praia Joaquina - najpiękniejsza plaża jaką kiedykolwiek widziałam. Było tam wszystko: złoty piasek, góry, skały na które wspinałyśmy się i stamtąd podziwiałyśmy widoki. Nieopodal była niewielka pustynia, wiec przez chwile mogłyśmy się poczuć jak na Saharze (gorące słońce i do tego wietrzna pogoda).









W drodze powrotnej wstąpiłyśmy na obiad i acai – najlepsze jakie jadłam w Brazylii. Była to typowa knajpka dla surferów.Tam również spotkałam kelnerkę, która znała kilka słów po polsku (eh, jak dobrze było usłyszeć ten język). Obiad był przepyszny a acai jeszcze lepsze, dlatego postanowiłyśmy wrócić tam następnego dnia. 

Kolejną plażą jaką zwiedziłyśmy była Praia Mole. Spędziłyśmy tam tylko godzinę, gdyż zrobiło się wietrznie i zimno i musiałyśmy już wracać.


Plaża, słońce, driny, pełen relax, czego chcieć więcej? No może jednego bym sobie jeszcze życzyła… ale to zostanie moją słodką tajemnica;)


poniedziałek, 18 października 2010

Rouxinol w Brazylii!! CAPOEIRA

Na pierwszy trening poszłam w ciemno. Nie wiedziałam jak liczna jest grupa, kto ją prowadzi, jak wyglądają treningi itp. Udało mi się jedynie wcześniej kogoś dopytać, że jest to grupa Angola. Początkowo poczułam rozczarowanie (dlaczego nie Regional?), ale już po pierwszym treningu poczułam 100% klimatu Brazylii. Grupa przyjęła mnie bardzo ciepło i życzliwie, pomimo moich wcześniejszych obaw, że jednak mój styl znacznie różni się od angoli. Grupę prowadził CM Xandao  (od Mestre Claudio), który na pierwszym treningu powiedział, że regional różni się od ich stylu, ale to bardzo dobrze, bo dzięki temu oni też mogą zdobyć jakieś nowe doświadczenie w capoeira. Następni przedstawił mi wszystkich z osobna, (tutaj na treningach zwracają się do siebie używając tylko apelido, więc i moje wreszcie się przyjęło - Rouxinol.
Grupa liczy tylko kilkanaście osób a treningi mają pewien schemat i kończą się pewnego rodzaju rytuałem. Najpierw 15 min rozgrzewka, trening, a na koniec coś w rodzaju roda. Wszyscy siedzą w kole, ale to CM Xandao decyduje kto ma grac i jak długo.



Po roda mestre kieruje swoje uwagi do każdego z osobna, co ma poprawić, czego nie powinien robić itp., następnie wszyscy łapiemy się za ręce i… do tej pory nie wiem co oni wtedy robią w tych kilkunastu sekundach ciszy. Modlą się? Nie mam pojęcia. Na sam koniec wszyscy dziękują sobie nawzajem za trening.
Na pierwszej roda mestre zaprosił mnie do baterii. Grałam na ago-go, po czym skinął głową na znak, że teraz mam wejść do roda. I nadszedł ten pierwszy moment w Brazylii w którym musiałam się zmierzyć z czymś zupełnie nowym. Cały czas myślałam o tym, że przecież w każdym moim ruchu będzie widać mój odmienny styl, ale jak byłam pod berimau to już nie miałam odwrotu. Wiedziałam, że każdy jest skupiony na tym co teraz zrobię i jak będę grac. Mega presja. CM Xandao opuszczając berimbau dał znak, by zacząć grę i wtedy …popłynęłam.Wypas. Nie czułam żadnego skrępowania, nie miałam nawet wrażenia, że moja capoeira różni się od ich stylu. Grałam chyba z 10 min, po czym Xandao przerwał grę, oddał berimbau i wykupił grę. Kolejne 10 min jogu. Angola wymaga chyba jeszcze większego wysiłku niż regional, bo mięśnie są napięte przez cały czas, a do tego jeszcze te upały i zmęczenie po pracy …ale pomimo tego mój zapał rósł wprost proporcjonalnie do zmęczenia.










Raz zdarzyło się, że frekwencja na treningu była tak mała, że można powiedzieć, ze miałam trening indywidualny. Bywały treningi na których radziłam sobie gorzej, roda w których kilka razy podczas jednej gry leżałam „na deskach”, sekwencje, w których trudno było mi się połapać. Niezależnie od tego jak mi szło chciałam w każdy trening wnieść to, czego się nauczyłam w mojej grupie i którą wspominam zawsze w tych kilkunastu sekundach ciszy i za którą już zdążyłam się stęsknić:*
Wydaje mi się również, że Xandao wymaga ode mnie dużo i poświęca mi znacznie więcej uwagi niż innym. W roda gram niezliczoną ilość razy, bo Xandao co kilka minut daje mi znak, że mam teraz wejść i co lepsze, często wykupuje grę, co mi również daje duże możliwości nauczenia się nowych rzeczy. Xandao to niesamowita postać, rastamowiec z dredami po pas, inteligentny, dowcipny i za każdym razem w grze potrafi wyprowadzić przeciwnika na manowce:P Nie wiem jak on to robi, że wszyscy się nabierają na jego sztuczki. Jednak i mi udało się go zaskoczyć i to całe 2 razy. Raz w roda założyłam mu negative (…pierwszy raz w życiu!), ale oczywiście tylko zaznaczyłam, bo z tego co wiem, nie wypada a raczej nie wolno tego testować na mestre. Po tym bałam się jego kolejnego ruchu. Pomyślałam, że już po mnie. Xandao zastygł na kilka sekund (przynajmniej tak mi się wydawało) i nagle… uśmiechnął się szeroko i powiedział: „legal”. Poprosił, żebym następnym razem pociągnęła negative do końca. 

















Klimat jest niesamowity. Wszyscy się szanują lubią i traktują jak jedną rodzinę. Treningi tez mają swój urok. Staram się dawać z siebie wszystko, trenować tak, by móc poznać swoje granice możliwości. Nie powiem, przychodzą takie momenty, że już trudno znieść mi ból mięśni, zmęczenie, ale nauczyłam się też, że jeśli przeczekam ten krytyczny moment to wówczas jestem w stanie wykrzesać z siebie jeszcze więcej i więcej. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale gdy gram w roda (każdy z osobna gra nieprzerwanie po około 20 min)i czuję sie już wyczerpana ,i trudno mi jest złapać oddech, to mimo wszystko, gdy mój czas w roda już się kończy czuję ciągły niedosyt i chce więcej! Chciałabym ugryźć tego jak najwięcej, tak, by do krwi poczuć ile to mi daje radości. AXE:***

poniedziałek, 4 października 2010

Sao Paulo


Na początku wszystko szło nie tak. Na dworcu w Assis okazało się, że autobus, którym miałyśmy jechać był przepełniony i musiałyśmy poczekać prawie dwie godziny na następny. Sandra, moja współlokatorka z Niemiec nie była tym faktem zachwycona i chyba trochę zła, bo to ja ją namówiłam na tą wycieczkę.  Ana Filipa, moja druga współlokatorka z Portugalii, która była już na miejscu w Sao Paulo i miała nas odebrać z dworca w ostatniej chwili napisała do mnie, ze nie mamy jeszcze żadnego zakwaterowania. Na dodatek popsuła się pogoda. Ochłodziło się do 23st. i było pochmurno, wiec z wypadu na plaże w Santos i Sao Sebastiano nici.
W Sao Paulo byłyśmy po 22. Około godziny zajęło nam dotarcie do mieszkania koleżanki Filipy, Meliny, która okazała się tak miłą osobą, ze pomogła nam znaleźć zakwaterowanie w środku nocy i jeszcze nas tam zawiozła. Był to mały hostel. W pokoju były dwa piętrowe łóżka. Wdrapanie się na górę z moim lękiem wysokości i na dodatek po ciemku (w tym samym czasie pokój zajmowały dwie dziewczyny) było nie lada wyczynem :P
Następnego dnia przy śniadaniu obmyśliłyśmy plan zwiedzania. Pierwszym miejscem, które chciałyśmy zobaczyć był  ogromny Park Ibirapuera na którego zwiedzenie musiałybyśmy poświęcić cały dzień, a że nie miałyśmy zbyt dużo czasu, spacerowałyśmy „tylko” 3 godziny.












W parku mieściło się miedzy innymi muzeum Corpos a exposicao. Wystawa wzbudziła w świecie wiele kontrowersji, ponieważ eksponatami były prawdziwe ciała i narządy ludzi odpowiednio spreparowane. Wystawa była podzielona tematycznie według układów fizjologicznych. Z bliska można było dostrzec każdy narząd, tkankę itp. Największe wrażenie (niekoniecznie pozytywne) wywarły na mnie eksponaty płodów w różnych tygodniach życia.





Po muzeum rozdzieliłyśmy się na dwie grupy Filipa i Melina pojechały zwiedzać safari , a ja
z Sandrą wybrałyśmy się na poszukiwanie budynku w centrum miasta, Edificio Italia, z którego widać całą panoramę Sao Paulo. Musiałyśmy zdarzyć między godziną 15 a 16, bo jak nas poinformował pan z hostelu w tych godzinach jest wstęp wolny. Jak się później okazało źle nas poinformował.Zanim dotarłyśmy do  Edificio Italia po drodze zwiedziłyśmy okolice Teatru Municipal. Było to jedno z ładniejszych miejsc, które widziałam w Sao Paulo.














Kiedy wjechałyśmy na 41 piętro budynku Edificio Italia od razu dotarło do nas, ze to był dobry pomysł. Jednak nasz entuzjazm opadł, kiedy podeszła do nas pani z restauracji, która się mieściła na piętrze i oznajmiła, że jednak za wejście na taras widokowy musimy zapłacić 17R$, albo zjeść coś w restauracji, która niestety była na tyle ekskluzywna, że nie mogłyśmy sobie na nią pozwolić, więc byłyśmy skłonne wybrać pierwszą opcję. Musiałyśmy wyglądać trochę głupio cały czas wahając się co mamy zrobić, gdyż po chwili podeszli do nas dwaj mężczyźni, Brazylijczyk i Anglik z zapytaniem co tu robimy i dlaczego nie idziemy na zewnątrz oglądać panoramy miasta. Zaproponowali, że możemy z nimi wejść na taras, jako ich goście. Oczywiście skorzystałyśmy z propozycji. Widok był niesamowity, szkoda tylko, że było trochę pochmurno, ale i tak panorama Sao Paulo, miasta liczącego 120 milionów mieszkańców, cieszyła oko. 



Miałyśmy na tyle szczęścia, że w restauracji też mogłyśmy skosztować "co nie co"


Wieczorem ponownie chodziłyśmy ulicami miasta. Dotarłyśmy na plac, gdzie właśnie odbywał się festiwal samby. Wymarzone miejsce dla mnie. Jednak nie czułam się tam na tyle bezpiecznie aby móc zostać i potańczyć, ponieważ wszędzie błąkali się bezdomni. Przestrzegano mnie przed takimi miejscami w Sao Paulo, więc zdecydowałyśmy ruszyć dalej.
 A tam niestety nie było lepiej. Co rusz napotykałyśmy śpiących na ulicy bezdomnych, w niektórych zakątkach ulic czuć było wręcz odpychający fetor. Byłam lekko przerażona tym miastem nocą, ale za wszelką cenę chciałam dotrzeć na stare miasto, gdzie znajdowała się Catedral Metropolitana, jedna z pięciu największych na świecie świątyń neogotyckich.  Jeszcze kilka razy gubiłyśmy drogę zanim dotarłyśmy na miejsce.
Katedra Metropolitan


Muzeum tuż przy Placu Apostolskim


Nocą wyglądała przepięknie, ale chciałyśmy zobaczyc również jej wnętrze, dlatego następnego dnia z rana wsiadłyśmy w metro i pojechałyśmy prosto na Plac Apostolski (Praca da Se). Od frontu do świątyni wiedzie piękna szeroka aleja obsadzona po obu stronach palmami. Obiekt ten stoi w samym centrum miasta, naprzeciwko słupa wyznaczającego środek metropolii.We wnętrzu katedry uwagę przykuwają ogromne włoskie organy, podobno największe w Ameryce Łacińskiej oraz mały ołtarzyk z ciałem Jezusa.






Dokładnie w tym miejscu znajduje się środek Metropolii


Następnie wybrałyśmy się na małe zakupy na ulicę 25 Maja. Obok Av. Paulisty najbardziej słynna ulica, na której można kupić przeróżne rzeczy, podobno po bardzo niskich cenach. Jednak, aby uniknąć krzykliwego tłumu ludzi weszłyśmy tylko do kilku przydrożnych sklepów w poszukiwaniu pamiątek. 


Kolejnym celem naszej wycieczki miała być Chińska Dzielnica. Jednak żeby tam dotrzeć musiałyśmy się przedzierać przez najmniej przyjemne miejsca jakie w życiu widziałam. Brudne dzielnice, unoszący się fetor i śpiący na kartonach bezdomni.  Dopiero po ok. 3 godz. poszukiwań znalazłyśmy nasz cel. Chińska dzielnica była chyba najbardziej obleganym miejscem w Sao Paulo o tej porze. Nie lada wyczynem było przedrzeć się przez te tłumy. Na miejscu spotkałyśmy Filipe i Meline. Umierałyśmy z głodu, dlatego postanowiłyśmy pokosztować chińskich smakołyków. Z reguły nie przepadam za chińszczyzną, ale że żołądek czułam przy kręgosłupie skusiłam się na kilka kulek czegoś (prawdopodobnie było to warzywo) w cieście nadzianych na wykałaczkę. Na deser dziewczyny poleciły mi lody w cieście. Nie wiem, czy byłam taka głodna, czy to naprawdę było takie dobre.

Po lunchu metrem udałyśmy się na ulicę Avenida Paulista.  Była to chyba najbardziej ruchliwa ulica w mieście. Tuż przy niej stały drapacze chmur przyozdobione brazylijskimi flagami (Brazylijczycy są bardzo patriotyczni).
Od lewej: Melina, Ana Filipa, ja





W pobliżu znajdowała się galeria z wystawą malarstwa Sirona Franco (do tej pory nie mam pojęcia co autor miał na myśli). To już był wieczór, wiec czułyśmy się już wtedy bardzo zmęczone, wiec poszłyśmy na kawę do McDonald’s. W większości restauracji McDonald’s w Brazylii można wziąć taką kawę za darmo, ponieważ z reguły nikt jej nie chce kupować, wiec rozdają ją for free.
Po zwiedzaniu byłyśmy już tak zmęczone, że wręcz marzyłyśmy, żeby wreszcie wsiąść w autobus i odespać (autobusy w Brazylii są bardzo wygodne). Niestety, z naszym szczęściem znowu poszło nie po naszej myśli. Dostałyśmy miejscówkę przed dwoma kobietami z małymi dziećmi, które wciąż płakały i kopały nas w siedzenia a na dodatek przed nami siedziała, a raczej leżała, grupa kobieta, która tak chrapała, ze nie mógł przez nią spać cały autokar. I tak przez ponad 6 godzin. Można sobie tylko wyobrazić jaką poczułyśmy ulgę, jak wreszcie około 4 nad ranem mogłyśmy położyć się do własnych łóżek.